„Bóg Ogdy zstąpił z nieba na ziemię i spala niewidocznym ogniem wszystkich, którzy się do niego przybliżą”. To jedna z pierwszych prób wyjaśnienia tego, co wydarzyło się nad rzeką Podkamienna Tunguska 30 czerwca 1908 roku około 07:14 czasu miejscowego. A taką przynajmniej hipotezę postawiło tubylcze plemię Ewenków w rozmowie z mineralogiem Leonidem Kulikiem, który jako pierwszy próbował rozwikłać zagadkę kataklizmu, który miał miejsce ponad 100 lat temu w dalekiej Syberii. I choć dziś już nikt nie pamięta legendy o bogu w postaci żelaznego ptaka zionącego ogniem, to dalej naukowcy nie potrafią rozwikłać tunguskiego fenomenu, a spekulacje niektórych badaczy są nie mniej fantastyczne od miejscowych wierzeń.
Aby zrozumieć złożoność problemu katastrofy, czy jak inni mówią, meteorytu tunguskiego, musimy się cofnąć w czasie do carskiej Rosji i niewielkich wsi w Kraju Krasnojarskim. W letni ranek, 30 czerwca 1908, 17 czerwca według kalendarza juliańskiego, mieszkańcy syberyjskiej faktorii Wanawara zostali zbudzeni przez przerażający huk, niczym ogień artyleryjski, oraz potężny podmuch, który powybijał szyby w oknach i zdemolował wszystko wokół. Ludzie ci, którzy wybiegli z domów, ujrzeli na horyzoncie oślepiającą fontannę ognia, która z czasem zamieniła się w słup dymu. Ci, którzy wcześniej byli na zewnątrz mówią, że wybuch poprzedziła mknąca po niebie ogniska kula, jaśniejsza od Słońca. Ciało to miało się poruszać na niebie przez około 10 minut, po czym nastąpił błysk i odgłos w rodzaju coraz słabszej kanonady artyleryjskiej. Źródło dźwięku miało się przenosić ze wschodu na północ.
To samo, gigantyczny słup dymu unoszący się nad tajgą, zaobserwowano w odległym od Wanawary o 450 km Kireńsku nad Leną. Według późniejszych obliczeń, aby dym mógł być widoczny z takiej odległości, musiał wznosić się na wysokość 20 km. Wybuch został też usłyszany przez pasażerów kolei transsyberyjskiej przejeżdżającej w pobliżu Kańska, czyli 800 km od Wanawary.
Katastrofie towarzyszyła fala uderzeniowa, która została zanotowana w tym czasie w obserwatoriach meteorologicznych w Petersburgu, Kopenhadze i Waszyngtonie. Okrążyła ona całą Ziemię i następnego dnia została znów zanotowana w Poczdamie i Londynie. Szacuje się, że w niektórych miejscach fala uderzeniowa była równoznaczna trzęsieniu ziemi o sile 5 stopni w skali Richtera.
Początku wszyscy byli przekonani, że mamy do czynienia z meteorytem. Gazeta „Życie Syberii”, 27. lipca 1908 odnotowała krótki komunikat: „Gdy meteoryt spadł, zaobserwowano silne trzęsienie ziemi, w pobliżu miejscowości Lovat słychać było dwie silne eksplozje niczym z artylerii dużego kalibru”.
Ale czy na pewno? Prawdą jest, że przez 19 lat nikt nie odważył zapuścić się w miejsce katastrofy, a przynajmniej nie ma żadnych źródeł na ten temat. Było to spowodowane głównie ciężką sytuacją historyczną Rosji, która była targana wojną oraz rewolucją komunistyczną. Dopiero w 1927 Akademia Nauk ZSRR zaczęła interesować się meteorytami i wysłała pierwszą ekspedycję pod przewodnictwem Leonida Kulika, który już 5 lat wcześniej, będąc na Syberii, zdobył sporo informacji na ten temat. Miał on za zadanie odnaleźć astroblemę, czyli głęboki krater pozostały po meteorycie.
30 maja 1928 wyprawa rozbija obóz u ujścia rzeki Czurginy do rzeki Chuszmy, skąd pieszo przedarła się przez tysiące kilometrów kwadratowych zwalonych drzew, których ułożenie wskazywało drogę do epicentrum wybuchu. Docierając do tego miejsca, znalezli bagno, które nazwali Bagnem Południowym. To tu, według Kulika, musiał uderzyć meteoryt. 60,55 szerokości północnej i 101,57 długości wschodniej. I tu też jest największe zaskoczenie – nie ma ani śladu krateru. Ba, nie odnajdują też żadnych pozostałości po meteorycie, który musiał przecież być olbrzymich rozmiarów. Późniejsze badania podawały szacunki wielkości obiektu od 60m do 190m. Stwierdzono też, że był to największy impakt jaki miał miejsce w zapisywanej historii Ziemi.
Kulik dochodzi do wniosku, że bolid zatonął błocie, a bagno wyrównało astroblemę, dlatego jej nie widać. Rezygnuje z poszukiwań i wraca po roku, tym razem z lepszym sprzętem. Badacze przekopują cały teren, dokonując wierceń na 35 metrów. Mimo to niczego nie znajdują. Nie wykrywają też żadnego pola magnetycznego. Olbrzymie ciało niebieskie, które wywołało szereg widocznych spustoszeń, znikło bez śladu.
Kolejna hipoteza Kulika była taka, że meteoryt odbił się od ziemi, po czym rykoszetem poleciał całkiem gdzie indziej. W 1938 przeprowadził już trzecią wyprawę, która polegała na obfotografowaniu całego terenu, 2200 km kwadratowych zniszczonego lasu, w celu znalezienia jakiegoś śladu. Niestety i ta wyprawa zakończyła się porażką, prace rozstały zresztą przerwane przez wybuch II wojny światowej. Co ciekawe, wszystkie zdjęcia Kulika zostały spalone przez przewodniczącego Komisji Meteorytów Akademii Nauk ZSRR Jewgienija Krinowa w 1975. Oficjalnie pozbyto się ich ze względów bezpieczeństwa, nieoficjalnie – prawdopodobnie wynikło to z niechęci sowieckich naukowców do nierozwiązanej zagadki.
Kolejną tajemnicą okazują się relacje świadków, które różnią się między sobą. Mieszkańcy Kamionki twierdzą, że ciało leciało na wschód, mieszkańcy Kieżmy wskazują kierunek z południa na północ, mieszkańcy Małyszewki pokazują na wschód, mieszkańcy Niżnie-Ilimska widzieli ruch ukośny na wschodzi. Jeśli spojrzy się na te miejscowości i wyrysuje linię na mapie, okazuje się, że albo ciało miało dwie trajektorie ruchu, albo też zmieniło gwałtownie trajektorię tuż przed wybuchem. Jeśli uwzględnimy do tego nachylenie drzew w kierunku zachodnim, co oznacza, że ciało zetknęło się z Ziemią lecąc ze wschodu, otrzymujemy całkiem magiczną trajektorię. F. Zigel doszedł do wniosku, że bolid leciał do Kieżmy z południa, skręcił pod kątem 70 stopni na wschód, przeleciał do miejscowości Preobrażeńka i znów skręcił pod kątem 120 na zachód, po czym wreszcie zderzył się z ziemią. Ale jaki meteoryt zachowuje się w takie sposób? Aby to wytłumaczyć, w 1959 postawiono hipotezę, że mieliśmy dwa meteoryty w tym samym czasie, który zderzyły się ze sobą, jednak jest to tak nieprawdopodobne, że chyba nikt w to nie wierzy, nawet sam autor.
Ciekawe jest też, że większość opisów mówi o więcej niż jednym grzmocie. Czuczancza i Czekaren, bracia z plemienia Shanyagir, mówią o czterech, a może nawet pięciu grzmotach w pewnych odstępach czasu, które poprzedzały błyski na niebie, za to gazeta „Krasnoyaretz” z 13. lipca 1908 donosi o trzech uderzeniach oraz o ogniu artyleryjskim, który trwał około 6 minut.
Oczywiście brak śladów doprowadził do hipotezy, że ciało to, czymkolwiek by nie było, nigdy nie uderzyło o ziemię, ale rozpadło się w powietrzu. W 1958 r. już po śmierci Kulika, przeprowadzono dokładne badania powalonych drzew, co pozwoliło ustalić kształt objętego wybuchem obszaru. Nie było to koło ani elipsa, ale miał kształt motyla o rozpiętości skrzydeł 40 km od epicentrum. Wywnioskowano, że siła podmuchu musiała wynosić co najmniej 15 megaton trotylu. Siła eksplozji była więc około 1000 razy większa od bomby atomowej zrzuconej na Hiroshimę. Oszacowana, że eksplozja tunguska powaliła około 80 mln drzew na powierzchni 2150 kilometrów. W domniemanym epicentrum ustalono, że drzewa się zachowały – były spalone i pozbawione gałęzi, ale stały. Sugerowałoby to, że wybuch nastąpił nad nimi i dopiero podmuch powalił wszystkie drzewa wokół. Pierwsze powalone drzewa znajdowały się 2 km od centrum, a najwięcej zniszczeń było jeszcze dalej. Kierunki upadku drzew nie były w każdym miejscu takie same. Potwierdzałoby to relacje niektórych świadków, którzy mówili o dwóch, a nawet trzech wybuchach. Jednak, który meteoryt mógłby się zachowywać w taki sposób?
Co ciekawe, tego typu kształt byłby możliwy w przypadku wybuchu nuklearnego, gdyby rakieta spadała pod odpowiednim kątem. Rzeczywiście, badanie drzew pokazały nie tylko oparzenia po ogniu, ale też ślady promieniowania jonizacyjnego. Do tego drzewa, które przeżyły, przez kolejne kilka lat wykazywały obfity przyrost słojów, a tempo zmiany dziedziczności roślin zostało w tym rejonie przyspieszone 12 razy, jak twierdzi ekspedycja z 1976, co mogło, choć nie musiało być spowodowane obecnością promieniowania. Jednak trudno chyba twierdzić, że nad Syberią wybuchła w 1908 roku potężną bomba nuklearna. A może raczej dwie lub trzy takie bomby.
Autorzy tych badań, Zotkin i Cikulinow próbowali bronić tezy o meteorycie, twierdzą że pierwszy wybuch został spowodowany falą uderzeniową zbliżającego się bolidu, zo to dopiero potem nastąpił właściwy wybuch, spowodowany rozpadnięciem się bolidu w powietrzu, na wysokości około 10 km. Ta hipoteza ma sens, jednak dalej nie tłumaczy, co się stało z całą materią, która musiała ważyć według większości szacunków przynajmniej milion ton. Powinniśmy przecież mieć do czynienia z całym deszczem meteorytów, dlaczego więc nic nie znaleziono?
Dlatego też postawiono hipotezy, że meteoryt nie dotknął Ziemi. W 1929 stwierdzono, że przeleciał po stycznej i tylko musnął planetę, a 1958 poprawiono się mówiąc, że tunguskie zniszczenia zostały wywołane falą balistyczną ciała, które tylko zbliżyło się do Ziemi. Nie są to zadowalające dla większości tłumaczenia.
Nie jest zresztą do końca prawdą, że nic nie znaleziono. W 1964 przebadano torf znad Tunguski i odkryto mnóstwo szklanych kuleczek pochodzących w 1908 roku. Później znaleziono je też w żywicy drzew. Analiza chemiczna wykazała, że zawierały one wysoki poziom niklu w stosunku do żelaza, co również odnajdywano w meteorytach – doprowadziło to do wniosku, że są one pozaziemskiego pochodzenia, choć mogły też podstać w wyniku pożaru. Ale czy to wystarczy? Co z pozostałą masą?
Brak śladów zwalono na ablację. Dobrze wiadomo, że meteoryty spalają się w atmosferze. Te mniejsze całkowicie, zanim dotrą na powierzchnię, te większe jednak tracą tylko część swojej masy. Dlatego też naukowcy zaczęli poszukiwać ciała o szacowanych rozmiarach, które jednak wyparowałoby w prawie 100 procentach. Wybór padł na lód. Czy jednak mógł to być lodowy meteoryt lub szerzej planetoida? Znane meteoryty składają się ze skał lub żelaza. Do tego w 1976 radziecki fizyk A. Mickiewicz przeanalizował trajektorię obiektu i stwierdził, że jest ona niezgodna z prawami meteorytyki. Skąd też niektórzy zaczęli zastanawiać się nad możliwością upadku komety, która miałaby lodowe jądro. Komety charakteryzują się dużym rozrzedzeniem materii, co tłumaczyłoby wyparowanie jej w atmosferze. Tezę o komecie wysnuł już sam Kulik, a potem powtórzyli ją Mickiewicz, Brusiencow i Milchikier. Każdy z nich wymyślał inny skład jądra, zwykle każdy kolejny był coraz bardziej rozrzedzony. Niektórzy mówili nawet o kuli śnieżnej. Inni, jak Zigel, obalali tę hipotezę, dokonują modeli matematycznych dla takich komet, które okazywały się być sprzeczne z zaobserwowanymi faktami. Kolejny problem był taki, że komety są bardzo dobrze widoczne i nawet w 1908 żadna z nich nie mogła dotrzeć do Ziemi niezauważona przez żadne obserwatorium, gdyż wszystkie krążące w okolicy Ziemi były już wtedy znane. Choć biorąc pod uwagę brak lepszych pomysłów, może nie jest to aż tak silny argument.
Tajemniczość katastrofy tunguskiej doprowadziło do tego, że kolejni mniej lub bardziej poważni badacze, próbując wyjaśnił wszystkie problemy na jakie napotykali, tworzyli coraz bardziej fantastyczne i oderwane od rzeczywistości hipotezy.
I tak, w 1968 radzieccy astronomowie Plechanow I Wasiliew stwierdzili, że Ziemia zderzyła się z obłokiem pyłu kosmicznego. W 1958 naukowiec angielski H. Bondi stwierdził, że nad Tunguską wybuchła antymateria. Nie wdając się w szczegóły, każdy kto czytał bestsellery Dana Browna bo co się stanie w wyniku anihilacji zwykłej materii z antymaterią. Tezę tę poparli nawet nobliści Cowen i Libby. Do dziś jednak nie wiadomo, skąd taka antymateria miała by się tam wziąć.
Inni amerykańscy naukowcy, A Jackson i M. Ryan stwierdzili, że nad tunguską pojawiła się niewielka czarna dziura, która przebiła Ziemię na wylot. Jednak w świetle obecnej wiedzy na temat czarnych dziur jest to absurd. Gdyby taki obiekt pojawił się w pobliżu planety, zostałaby ona cała wciągnięta. Inni, jak Bretcher I Caporato z MIT twierdzili, że mieliśmy tam gwiazdę neutronową.
I wreszcie, kierując się badaniami drzew, w 1965 r. niektórzy fizycy zasugerowali, że nad tajgą nastąpił wybuch termojądrowy. Pojawiła się też jednak praca, która zakładała, że w Syberią uderzył promień lasera skierowany z okolic gwiazdy 61 konstelacji Łabędzie. Łatwo zauważyć, że wszystkie te hipotezy były spowodowane nowymi okryciami naukowymi, którymi naukowcy łudzili się wytłumaczyć to, co niewyjaśnione. Jednak jak widzimy hipotezy te odchodziły już od naturalnych przyczyn, a szukały przyczyn technologicznych, sugerując pośrednio, że mieliśmy do czynienia z manifestacją obcych sił.
Oczywiście musiało się w końcu pojawić i UFO. Już w 1951 roku radziecki popularyzator Liapunow stwierdził, że na tajgą rozbił się obcy statek kosmiczny. Hipoteza ta ma tę zaletę, że jeśli stworzy się odpowiedni model, można nią wytłumaczyć wszystko. Nietypową trajektorię, spowodowaną manewrami pilotów, wielokrotne błyski i wybuchy, spowodowane uszkodzeniami silników i powalone drzewa, które zostały zdmuchnięte w wyniku odrzutu próbującej wyhamować rakiety, która ostatecznie spadła całkiem gdzie indziej. Problemem pozostaje tylko możliwość istnienia obcego statku kosmicznego.
Oczywiście to tylko garstka hipotez. Przez te sto lat powstało ich, i nadal powstaje cała. Jedno zapewne zbliżają się trochę do prawdy, inne są za to zupełnie szalone. Jednak prawdopodobnie nigdy nie będziemy mieli stuprocentowej pewności, co wydarzyło się nad Podkamienną Tunguską. Być może właśnie to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Autor: Wojciech Mazurkiewicz
Komentarze:
Istnieje teoria ,że mógłby to być,skutek doświadczeń N. Tesli.Na krótko przed wybuchem odnotowano wzmożoną aktywność zjawisk elektromagnetycznych w okolicach wieży wybudowanej przez Teslę w celu wysyłania na odległość ładunku elektrycznego,jak sam mówił może rozwalić ziemie na pół.
Ciekawe jest to że Komisja zebrana przez Chruszczowa udała się na miejsce aby ocenić niszczycielski skutek zdarzenia a nie badać przyczynę.
O czy SPEKULOWAC ,WYSTARCXY LUKNAC NA PIRAMIDY I ICH POWSTANIE NIE MOZLIWE DZISIAJ. SYSTEM,DOBRZE KARTY ROZDAJE WŁADZA WYZSZA GLOBU
Dodaj komentarz
Facebook