Przyzwyczailiśmy się, że kiedy chcemy cokolwiek kupić, lub sprzedać, używamy niewielkich, zielono-szarych kawałków papieru z podpisem prezesa Narodowego Banku Polskiego. Papier ten nazywamy pieniądzem – stał się on niezbędnym elementem codziennego życia, tak bardzo powszechnym, że zwykle w ogóle się nie zastanawiamy, skąd się wziął, ani dlaczego ma taką, a nie inną wartość. Nasuwa się pytanie, co sprawia, że ludzie oddają cieżko wyprodukowane dobra lub usługi za… papier? Zwłaszcza, że nie zawsze tak było.
Oczywiście, odpowiedź skąd się biorą pieniądze jest banalnie prosta – są drukowane przez jedyną uprawnioną do tego instytucję, czyli rząd (a konkretniej bank narodowy, centralny). Rząd ów twierdzi, że jego banknot z napisem „10 PLN”, mogę wymienić na towar o wartości dziesięciu złotych. Ale dlaczego akurat tyle? Czy gdybym wyrwał kartkę z zeszytu i napisał na niej „Banknot wyemitowany przez Wojciecha Mazurkiewicza o wartości 10 zł”, czy ktokolwiek by przyjął taki pieniądz? Wątpię, a nawet gdyby, prawdopodobnie zostałbym oskarżony o fałszowanie pieniędzy. Dlaczego banknoty drukowane przez Narodowy Bank Polski są ok, a te wydrukowane przez Wojciecha Mazurkiewicza już nie?
Odpowiedź może wydać się dziwna, ale tak naprawdę jedne od drugich, w swej istocie, nie różnią się wiele. Pieniądz, który obecnie używamy, jest pieniądzem fiducjarnym, czyli „bez pokrycia”. Jest go tyle, ile wydrukuje rząd, i od tego też zależy jego wartość rynkowa. Jedyną stojącą za nim gwarancją jest gwarancja rządu. Używamy go tylko dlatego, że jest na to powszechna zgoda i jest on „legalnym środkiem płatniczym”. Ale, gdybym przeniósł się w czasie, powiedzmy do średniowiecznej Anglii, i zabrał ze sobą swoje dzisiejsze złotówki (mógłbym je wcześniej wymienić na dzisiejsze funty), czy byłbym w stanie za nie coś kupić? Nie. Dla tamtych ludzi byłyby one tyle samo warte, co te kartki z zeszytu z moim podpisem. Każdy niepiśmienny chłop na targu by mi powiedział: „Panie, na co mi ten skrawek papieru, skoro nie mam go na co wymienić?”. Banknot nie miałby pokrycia, na którym ten człowiek mógłby się oprzeć, oceniając jego wartość. Nie byłoby też jurysdykcji obecnego rządu, który zmusiłaby owego kupca do zaakceptowania moich pieniędzy jako „legalnego środka płatniczego”. Nie byłoby powszechnej zgody, aby nimi handlować. Byłby tyle wart, ile papier, na którym go wydrukowano.
Ale gdybym trochę pomyślał, i przed swoją podróżą w czasie, zakupił za wszystkie papierowe pieniądze złotą biżuterię i to ją zaoferują angielskiemu kupcowi – ooo, to całkiem inna rozmowa. Sprzedałby mi, o co bym tylko poprosił. Złoto jest towarem, który w każdym miejscu i czasie ma realną wartość rynkową (raz większą, raz mniejszą, ale jednak). Wartość pieniądza fiducjarnego wynika zaś tylko z odwołania się „do autorytetu”. Wraz z jego zanikiem, znika też wartość.
Dlatego też, jeszcze na długo przed wymyśleniem drukarek, a po odejściu od barteru (wymianu bezgotówkowej, towar za towar), ludzie, czasem niezależnie od władzy, używali jako pieniędzy złota i srebra. Albo innych towarów, jak gwoździe, tytoń, muszle – cokolwiek, co tylko była trwałe, wygodne w użyciu (łatwe do dzielenia i przenoszenia) i powszechnie pożądane. Nikt nie musiał niczego drukować, niczego nadzorować, ani wyliczać – pieniądze rodziły się naturalnie na wolnym rynku. Generalnie było tak aż do powstania centralnej bankowości w XVII-wiecznej Anglii.
Oczywiście, papierowe pieniądze istniały dużo wcześniej – były to kwity wydawane przez bank, poświadczające posiadany majątek. Ludzie nie mieli ochoty tachać ze sobą złota lub innych kruszców, więc deponowali je w bankach i wymieniali się tylko kwitami. Jednak każdy z tych kwitów miał pokrycia w owym kruszcu (można było go natychmiast wymienić). Problem pojawił się wtedy, gdy banki odkryły, że mogą z zyskiem pożyczać na procent puste kwity, do których ludzie mieli równe zaufanie, jak do tych prawdziwym. Kreowano w ten sposób więcej pieniędzy, niż było naprawdę. Oczywiście zawsze istniało ryzyko, że naraz duża liczba klientów zechce wyciągnąć swoje złoto, a wtedy bank okaże się niewypłacalny i upadnie (zjawisko nazywane runem na banki). Tutaj jednak bankierom przyszedł z pomocą rząd ze swoim bankiem centralnym, który po prostu drukował pieniądze i zabezpieczał banki (zapełniał brakujace rezerwy). Oczywiście, wzrost ogólnej ilości pieniądza w obiegu powodował inflację i spadek jego wartości, na czym cierpiało całe społeczeństwo, nie licząc osób na samej górzy, które czerpały wymierne korzyści z pustych pieniędzy, gdyż mogli je wydawać jako pierwsi, zanim rynek zdążył zareagować na dodrukowane pieniądze zmianą cen. Poniekąd, było to legalne fałszerstwo.
Dziś żyjemy w czasach legalnych fałszerzy, w których prezes amerykańskich Rezerw Federalnych w ogóle nie uważa złota za pieniądz, a pieniądze których używamy nie mają żadnego materialnego zabezpieczenia. Rząd może je drukować wedle własnych potrzeb, napędzając inflację i regulując całą gospodarkę. Poniekąd jesteśmy niewolnikami pustego pieniądza i tylko powrót do standardu złota (ewentualnie jakiejś innej zdecentralizowanej waluty, w rodzaju bitcoina) może nas z tego wyciągnąć.
Autor: Wojciech Mazurkiewicz
Źródło obrazka: wiki.commons.com (autor: Verwüstung at de.wikipedia)
Komentarze:
Nie wiem dużo o polityce pieniężnej ,ale lubię liznąć temat.Choć jestem jeszcze parę lat przed atomowym pokoleniem (czyt.młodym)
Ciekawie i dobre zobrazowanie pojęcia pieniądza fiducjarnego.Niestety od samego początku nastawienie człowieka na zysk z czegoś co nie ma wartości czyli fiducjarnego
pieniądza poróżniło świat na gorsze.Efekt ubocznym jest gonitwa za pieniędzmi zatracjąc wartości,lenistwo ludzi i gonitwa krajów pod spekulacyjnym rating’iem.Można wymieniać długo.To jest już za późno, żeby wrócić do wartości przeliczanych na pracę,surowce itp. .Postęp technologiczny i gonitwa zrówna nas z ziemią.
Dzięki za dobry artykuł.
Short, sweet, to the point, FRtEaex-cEly as information should be!
Wonderful exaolnptian of facts available here.
Rządy nie drukują pieniędzy już od bardzo dawna. Ta kompetencja została przekazana bankom centralnym, od tego czasu (mowa o latach 30. XX wieku), rządy mogą jedynie pobierać podatki, prowadzić własną działalność gospodarczą (np. przez spółki skarbu państwa) i POŻYCZAĆ pieniądze. Jest to jedno z najważniejszych założeń neoklasycznej szkoły ekonomii, miało zabezpieczyć przed nadmierną kreacją pieniądza i inflacją. Oczywiście niewiele to pomogło, a przy okazji rozpoczęło proces zadłużania na potęgę.
Dodaj komentarz
Facebook