"Nie sądźcie, że przyszedłem nieść pokój po ziemi. Nie przyszedłem nieść pokoju, lecz miecz. Przyszedłem bowiem przeciwstawić syna jego ojcu, a córkę jej matce, a synową jej teściowej; bo wrogami człowieka mieszkańcy jego domu" (Mt 10,34-36).
Autor:(UPADEK OKCYDENTU) Temat który N. podjął zasługuje na bliższe przyjrzenie się sprawie, ponieważ nic chyba nie wywołuje takiego bólu dupy i egzaltacji u wszystkich, od tradsów po neopogan, poprzez śmieszków i frondziarzy. Więc rozłóżmy to na czynniki pierwsze
Halloween, jak sama nazwa wskazuje, nie oznacza to nic więcej jak „wigilia wszystkich świętych” i jest zlepkiem kilku katolickich tradycji (tak katolickich): irlandzkich zwyczajów które wróciły w IX wieku i zlały się z obchodami WŚ, które jak wszyscy wiedzą obchodzono w maju, a potem papież na wniosek świętego cesarza rzymskiego Lotara I przeniósł na listopada, potem doszedł dzień zaduszny 2 listopada, ale Irlandczycy zostali przy swoich obchodach, bo tam od czasów Patryka heterodoksja była zawsze silna. Drugim obyczajem, który się na to złożył, jest późnośredniowieczny obyczaj francuski, zbiegający się z początkiem motywu danse macabre w sztuce (trauma po czarnej śmierci, takie tam), a który najbardziej rozwinął się w kulturze barokowej. Wyglądało to tak, że procesja przebranych za szkielety i duchy tańcowała przez miasto i bawiła wieczorem 2, listopada po dwóch dniach pobożności i zadumy – pomysł na taką formę został wzięty z zabaw z okresu dotyczącego karnawału, a kiedyś karnawał był obchodzony w różnej formie parę razy w roku (ale o tym kiedy indziej). Te dwie tradycje spotkały się, kiedy irlandzcy emigrancie przynieśli do USA swoje tradycje, a montrealscy frankofońscy i włoscy emigranci swoje, ale czegoś tu brakuje chyba? No właśnie Meksykanie. Odkąd w granicach amerykańskich znalazło się sporo Meksykanów, przynieśli oni swój zwyczaj święta zmarłych; zapewne ktoś myśli, że to zaadaptowane indiańskie zwyczaje po chrystianizacji? Taki chuj, kiedy w XVI-wiecznych kościołach meksykańskich świeżo nawróceni Indianie zobaczyli motyw szkieletów i danse macabre nie wzięli tego za artystyczną antropomorfizację śmierci, tylko zaczęli traktować dosłownie – misjonarze mówili, że chuj, że to nie tak, ale w końcu obyczaj się tak przyjął, że uznano to za heterodoksje, tak jak bardzo silny lokalny meksykański kult Santa Muerte. Święta Smierć, czyli personifkacja anioła śmierci, przyjęła się do tego stopnia, że do tej pory margines społeczny Meksyku uznaje ją za patronkę i ma swoje całkiem popularne święto (kto oglądał Breaking Bad ten ma kminę jak to wygląda), jedni mają kremówki, inni piniatę z czaszką, co kto lubi.
No i mamy komplet, wszystko dzięki imigrantom spopularyzowało się w USA; pech chce, że USA nawet pod koniec XIX wieku były kulturowo turbo-protestanckie, więc nie było mowy o adaptacji Wszystkich Świętych, bo nie ma mowy o kulcie świętych, został więc zlepek około świeckich zwyczajów. Protestanci dołożyli tylko zwyczaj ‘trick or treat’ wzięty z Anglii, z obchodów dnia Guya Fawkesa. Jak wiadomo obecnie uwielbianemu kato-anarcholowi nie udało się niestety wyjebać w powietrze purytańskiego tyrana Jakuba I Stuarta i powstało święto 5 listopada. Kiedy katolicy przestali być prześladowani i łaskawie pozostawiono im bardzo ograniczone prawa obywatelskie, pijani anglikanie mieli w zwyczaju odwiedzanie domów katolickich w stanie upojenia i domaganie się „podarku lub psikusa”, oczywiście miało to wtedy raczej formę „dawaj wódę papisto albo wpierdol”. W USA obchodzenie 5 listopada przestało mieć sens, ale parę zwyczajów pozostało, no i tak w ogólnym zarysie przedstawia się historia tego amerykańskiego zwyczaju, który jest odbiciem etno-tygla tego kraju.
Więc czy to rozwiązuje problem, można adaptować, śmieszkować itp. jak z walentynkami? Za chuja pana nie.
Tradsi jak wiadomo spinają się o wszystko, tutaj spina wynika z faktu, że kulturowi marksiści i inne barachło chce użyć amerykańskiego zwyczaju, aby zastąpić nim katolickie WŚ i wprowadzić śmieszko-kulturę korpo do domów Polaków. Przywoływany jest tutaj też stary argument Filipa z Wrocławia (wychowanek jezuitów nazywany śląskim Loyolą) o chęci zyskiwania mamony na święcie przez handlarzy w skutek sprzedaży około karnawałowych bibelotów i odwrócenia uwagi wiernych od sprawy własnego zbawienia. Miałoby to może i odbicie w rzeczywistości, gdyby nie jeden detal. Polacy na skutek PRL nie obchodzą już Wszystkich Świętych; Polacy obchodzą dwudniowe święto zmarłych, gdzie wydają krocie na znicze i wiązanki i w pospiechu odwiedzają mogiły swoich bliskich, gdzie raz na jakiś czas pojawi się zaduma i pytania egzystencjalne. I jest to piękny zwyczaj, tyle że zsekularyzowany w ogromnym stopniu, bo 1 listopada mało kto myśli i zastanawia się nad własną świętością oraz adoruje tych, którzy zbawienia dostąpili, więc w wielu przypadkach nawet jeżeli mówimy o typowym niedzielnym katoliku, to w jego wydaniu mamy właśnie takie obchody 1 listopada, o właśnie, już sam fakt tego jak duża część starszego pokolenia mówi „1 listopada” a nie „wszystkich świętych” wiele pokazuje.
Kolejne grupy to jednak dwie strony tego samego obola, frondziarze i korpośmieszki.
Korpośmieszki, jak zauważył N, aż pędzą, aby przed listopadowym ‘grobingiem’ zażyć jeszcze cotygodniowego rytułału ‘piąteczku’, czyli obowiązkowej najebki w lans-towarzystwie, tyle że tym razem dochodzi dynia, jakieś przebranie za ducha i imprezka halołinowa, jest dodatkowa okazja, bo czasem halołinowy ‘piąteczek’ może wypaść w środe, więc tym lepiej! Tymczasem frondziarze nie dają za wygraną, niczym hugenoccy kaznodzieje grzmią z portali o tym, że pagan, satan i ciężki rock zjedzą ich duszę, a dzieci przebrane za superbohaterów łażące od drzwi do drzwi skazują się na wieczne potępienie, albo co gorsza zaczną sobie wstrzykiwać marihuanę i słuchać Popka z Firmy.
Ale zarówno śmieszki jak i frondziarze zapomnieli o jednym, o tym, że mamy w kraju obyczaj tak przejebany i szatański, że święto dyni wygląda przy tym jak herbatka u pastora… andrzejki
Mix pogańskich obrzędów i XIX-wiecznych zabaw w okultyzm, wróżbiarstwo i wczesnonowożytne legendy o czarownicach – wszystko wrzucone razem, wrzucone do kotła i pomieszane z wódą i piwskiem, a z patronem Szkocji i rzeźników ma to tyle wspólnego co psi kutas, ale tutaj nikt nie bóldupi, oj nie, śmieszkowie i tak będą w swoim spierdoleniu w firmie chcieli pokazać, że są światowi, więc nie będą się przebierać na polskie andrzejki, bo jeszcze im kurwa wąsy wyrosną. Frondziarzy też ten temat nie zajmie i nie będą przestrzegać przed diabłem, oj nie. Przecież wiadomo, że jebanie po dzieciakach w strojach na szkolnej imprezie jest bardziej widowiskowe i można wyglądać na bardziej dojebanego przedstawiciela antemuralis christianitatis, niż kiedy skrytykuje się coś, co ma związek z polska tradycją, bo wtedy ani bracia Karnowscy, ani Cejrowski nie poprą, chuj że zwyczaje andrzejkowe mają wiele wspólnego w swych korzeniach z nekromancją oraz ze składaniem ofiar z ludzi, ale nie kurwa, tu problemu nie ma, a może poprostu frondziarze są zbyt tępi, aby zobaczyć koniunkturę medialną zaledwie miesiąc później? E nie, na pewno nie, przecież wszystkie ich akcje są przemyślane od deski do deski.
Zastanawiacie się więc w świetle powyższych, która grupa jest najbardziej spierdolona na punkcie dyni? Czy są to polscy „racjonaliści”, którzy nic poza ‘bogiem urojonym’ nie czytali i obchodzą racjonalne jak chuj święto myśląc, że pochodzi z pogaństwa (też oczywiście racjonalnego jak chuj), tylko po to, aby wkurwić kler? Nie, najbardziej spierdolona grupą są neo-poganie.
Już widzę te krzyki wśród czcicieli Swarożyca „jak to tak, halloween dobrze, bo to jak nasze Dziady, impreza, chlanie, Samhain, Celtowie!”. No i taki chuj.
Samhain nie było miłą uroczystości – problem polega na tym że współczesnym zlewa się to z dożynkami celtyckimi obchodzonymi na początku października – wtedy były ognie, piwo i jebanie się po kątach. Samhain było początkiem zimy, co dla ludów na północ od Alp oznaczało trwogę; w czasie Samhain gaszono ognie nie tylko na polach, ale i w domach, przebierano się w szmaty, smarowano twarze popiołem i bano się, aby duch zmarłego w tobie nie zamieszkał, od czasu do czasu dla pewności składano też ofiary z ludzi i na pewno wtedy nie bawiono się na hucznych imprezach. Inna rzecz, że osobną notkę warto by poświęcić w całości neo-poganom, którzy bawią się w pogaństwo, a chcą przy tym zachować judeochrześcijańska etykę, tzn. oni pewnie nie wiedzą, że takie rzeczy jak przyrodzona godność ludzka i wolna wola nie wzięły się z dupy i jeśli chcieliby wrócić do ‘rodzimej wiary kurwo’, musieliby popierdolić takie rzeczy jak kształtowanie własnego życia i zdać się na przeznaczenie utkane przez Moiry i Norny, oraz mieć świadomość, że jak plony będą chujowe, to nie jest to wina czynników naturalnych, więc trzeba udoskonalić produkcję i coś zmienić, tylko trzeba będzie przyjąć, że bogowie się obrazili i złożyć co lepsze dupy na osiedlu im w ofierze, aby ich przebłagać (albo chociaż Pikusia złożyć). Tak to już jest z pogaństwem – wszystko fajnie, dopóki tańczymy przy ognisku, schody zaczynają się wtedy, kiedy coś nie wyszło i trzeba ustawić wickermana z drewna i kogoś w nim spalić.
Ale oni zaraz zaczną krzyczeć „Dziady, Dziady, precz z chrześcijańskim zabieraniem świąt!” (Od razu powiem, że o pół-trylobitach od zeitgeista na zasadzie „chrześcijaństwo nie ma własnych świąt, wszystko ukradli” będzie inna notka w grudniu, bo nie można już tego pierdolenia słuchać). Dziady były obchodzone 2 listopada, a nie 31 października, i też o ile się orientuję, były świętem smutnym jak pizda bogini Hel, gdzie kładziono jadło na mogiłach zmarłych i nie upijano się, więc śmieszkowanie 31 paźdzernika nie jest zbyt ‘rodzimowiercze’; druga rzecz, że tzw. rodzimowierstwo jest sztucznym tworem i pokłosiem panslawizmu – dość powiedzieć, że jego wyznawcy wierzą w te XIX-wieczne carskie brednie o tym, że Słowianie przybyli tutaj w V wieku i są jedną rodziną. Każdy lud w tej części Europy około VI/VII wieku był już mieszanką nowo przybyłych i autochtonów; w przypadku ziem polskich główną role odegrali Wandalowie, którzy wiele przejęli po Celtach i związaną kulturą łużycką; nawet w XII wieku w kronikach pisano, że Polacy to potomkowie Wandalów. No ale po chuj w to wierzyć, lepiej uznawać mit ‘słowiański’ i zapomnieć, że Dziady maja pochodzenie zapewne scytyjskie; lepiej jest przyjąć 170 letni konstrukt, używać staroruskich nazw i określać to ‘rodzimym” oraz zapomnieć, że te ludy nigdy nawet nie stworzyły spójnego panteonu. A stąd już jest tylko krok do politycznego panslawizmu i do podniecania się Donatanem, który mówi, że jakie to wszystko ‘obce, nie nasze, a nasze prawdziwe jest słowiańskie, świaszczycy znak, Rosjanie i armia czerwona to nasi bracia”. Jak więc widzicie, Donatan ma gówno zamiast mózgu i chce nas odciąć od wszystkiego co łacińskie niczym doktrynerzy Bieruta.
Tak wiec pamiętajcie, że od jarania się halloween jest już prosta droga do bycia fanem Dontana, a Donatan to nie tylko upadek Okcydentu, to odcięcie się od Okcydentu. /S
Przydatne lektury:
Jaques le Goff „Kultura średniowiecznej Europy”
Philippe Walter „Mitologia chrześcijańska”
Whats up are using WordPress for your site platform? I’m new to the blog world but I’m trying to get started and set up my own. Do you need any coding expertise to make your own blog? Any help would be greatly apeptciared!
Komentarze:
Whats up are using WordPress for your site platform? I’m new to the blog world but I’m trying to get started and set up my own. Do you need any coding expertise to make your own blog? Any help would be greatly apeptciared!
Dodaj komentarz